czwartek, 11 października 2012

11. Interna, techniki, ginekologia, patologia... zabawa się zaczęła

Uwielbiam przedmioty typowo medyczne, rozmowy z pacjentami, ciekawe przypadki i ogólnie SZPITAL. Najchętniej całymi dniami siedziałabym w nim i uczyła się na konkretnych przypadkach. Myślę, że takie uczenie jest bardziej owocne, ciekawsze i znacznie dłużej pamięta się tak przyswojoną widzę. Jak już mówiłam medycyna to praktyka. Zabawne jest, gdy idą na nią ludzie, którzy boją się krwi albo brzydzą człowieka, ale lubią siedzieć nad książkami. Tacy też są potrzebni, nie każdy musi pracować w szpitalu- niektórzy będą przecież naukowcami.

Interna.
Mój zachwyt tym przedmiotem nie minął. Opiekunka zadaje nam pytania z kosmosu, jakbyśmy były na stażu po medycynie (co to jest DIC, dla jakiego nowotworu charakterystyczne palce pałeczkowate itd), i pozwala osłuchiwać pacjentki (słuchałyśmy np wchłaniającego się olbrzymiego krwiaka). Byliśmy też na różnego rodzaju badaniach, rozmawiałyśmy z pacjentami i było naprawdę fajnie.

Techniki położnicze i prowadzenie porodu.
Zajęcia miałam zwyczajnie, na uczelni. Na półrocze przypadają 2 zajęcia... . To ciekawe, bo w ciągu studiów- łącznie chyba 9 zajęć (przede mną jeszcze 3 w przyszłym semestrze)- mamy opanować wszystko z zakresu sali porodowej. A w czerwcu egzamin...
Zajęcia były naprawdę fajne bo trafiłyśmy na przesympatyczną kobietkę, która wszystko nam wytłumaczyła. Dziś omawialiśmy mechanizm porodowy w odmianie potylicowej tylnej.

Ginekologia.
Właściwie to opieka ginekologiczna bo przedmiot ten dzieli się właśnie na te 2 dziedziny. Flaki z olejem. Zajęcia były w szpitalu i nie robiłyśmy NIC... no dobrze, poza zbieraniem wywiadu i mierzeniem ciśnienia. Może to dlatego, że były to pierwsze zajęcia? Mam nadzieję, że kolejne będą ciekawsze. Z drugiej strony dali nam do nauczenia z 3 strony rozpoznań łacińskich na następne zajęcia, nie protestuję, przyda mi się.

Patologia.
Cieszyłam się na ten przedmiot, ale po 1 wykładzie, a później po ćwiczeniach mój entuzjazm opadł. Nie chodzi nawet o ogrom wiedzy, jaką mamy przyswoić, bo do tego już się zdążyłam przyzwyczaić. Proszę mi nie mówić, że położnictwo to łatwe studia i nie trzeba się uczyć (oczywiście niektórzy się nie uczą i jakoś potrafią przebrnąć przez nie... bardzo wiele zależy od nauczycieli). To studia ciężkie i już od początku wymagają zaangażowania i nakładają na nas odpowiedzialność- za nas same i za innych. Co jeśli zakłuję igłą czy kulociągiem, a krew lub wydzieliny na niej będą zawierać HBV albo co gorsza HCV lub nawet HIV(aczkolwiek znacznie ciężej będzie zarazić się nim niż wirusami żółtaczki)? Co jeśli najzwyczajniej poślizgnę się na wodach płodowych i upuszczę dziecko? Co jeśli za bardzo odkręcę kroplówkę z oksytocyną i macica kobiety pęknie? Co jeśli źle zmierzę miednice i okaże się, że istnieje niewspółmierność, której nie zauważył am? Trzeba myśleć. Trzeba też się uczyć, często bardzo dużo, często zupełnie po nic. Patologia należy do takich przedmiotów, gdzie trzeba przyswoić ogrom wiedzy. Najgorsze jest jednak to, że zarówno cały wykład jak i całe ćwiczenia polegały na przepisywaniu slajdów z prezentacji. Gratulacje dla kogoś, kto to te ćwiczenia nazwał ćwiczeniami.



Książki obowiązujące u mnie:
Położnictwo i Ginekologia Bręborowicza (2 opasłe tomiska)
Wstrzyknięcia Ciechaniewicz
Podstawy pielęgniarstwa w ginekologii i położnictwie Caus Woźniak
Opieka w ginekologii Sipińskiego
Wstrzyknięcia i wlewy dożylne Brożek
Położnictwo ćwiczenia Troszyńskiego







To z tych typowo położniczych (oczywiście wymienionych w literaturze jest ich znacznie więcej, ale to są te, które mam). Musimy też znać najnowsze standardy (najnowszy z 20.09.2012), a Pani kierownik katedry na wykładach mówi o bardzo wielu rzeczach, których nie ma w tych ani w ŻADNYCH (tak twierdzi) książkach, a musimy je znać. I dobrze.

Z takich grubszych miałam jeszcze małego Traczyka, ale okazał się raczej zbędny. I oczywiście atlasy i książki z anatomii- ale to według uznania, kto co chciał.

W tym roku musiałam zdobyć: Chirurgię Fibiaka i Patologię kliniczną Markiewicz. Muszę też nabyć coś z badań fizykalnych i wspominanego już Szczeklika, ale obecnie mój portfel musi odetchnąć. Nie mogę zrobić moim książkom zdjęć, wiadomo dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz